„Srał to kot”, czyli:

Czy premier Morawiecki „pogrzebał” obwodnicę?

Tytułowe pytanie wydaje się być absurdalne. Wszak na początku czerwca (11 VI), kiedy pan premier pojawił się w Szczecinie, rozsnuł za pośrednictwem mediów i późniejszej propagandy różnych aktywistów na portalach społecznościowych rewelacyjną wizję Zachodniej Obwodnicy Szczecina. „O długości około 51 km z najdłuższym w Polsce tunelem pod ujściem Odry.”

Co prawda nie podał kiedy te cuda mają być ukończone, ba, nawet nie poznaliśmy konkretnej daty rozpoczęcia prac („dwadzieścia, dwadzieścia parę miesięcy”), ale wizja jest imponująca, wsparta dobitną i sugestywną infografiką.

Sęk w tym, że tak przedstawiona, uznana teraz za sztandarowy projekt rządowy koncepcja, prawdopodobnie oznacza… pogrzeb przedsięwzięcia. Nie, nie zwariowaliśmy.

Nie pierwszy to raz, kiedy w blisko trzydziestoletnich dziejach rozmów o obwodnicy, połączono dwa pomysły. Realny, niezbędnie potrzebny objazd Szczecina i Polic, którego głównym atutem byłoby wyprowadzenie przewozu ciężkich i niebezpiecznych ładunków z/do polickiego kombinatu poza centra obu miejscowości z mało realnym i niekoniecznie potrzebnym (!) tunelem pod Odrą. „Po śladzie” przedwojennej mikroprzeprawy promowej, przez trzy dekady obsługiwanej kursami niewielkiego promu o nazwie „Randow”.

Nowością jest jednak złączenie obu zamierzeń w całość. Bo dotąd, nawet w śmiałych rozważaniach, były to dwie, komplementarne inwestycje. Obecnie, wg przekazu premiera, tunel stał się integralnym elementem przedsięwzięcia. I tu pojawia się problem uzasadniający niniejsze rozważanie.

Pomysł odtworzenia połączenia promowego (lub jego ekwiwalentów) między Policami a Świętą pojawia się cyklicznie od… 75 lat. Czyli od czasu przejęcia przez Polskę tzw. Enklawy Polickiej (1946). Rzecz w tym, że były to zawsze rozważania bardziej sentymentalno-teoretyczne niż poważne zamierzenia. Po prostu powojenne realia nie uzasadniały nietrudnej zresztą restauracji przedwojennej przeprawy. Rachityczne (do czasu budowy „Polic”) Police, podobnie jak słabo rozwinięte tereny od Świętej do Goleniowa, nie wywierały presji ekonomicznej aby przywrócić niemieckie rozwiązania.

Inna była sytuacja w okresie międzywojennym, kiedy to rozwijające się miasto Pölitz było mikrometropolią dla parających się gospodarką naturalną małych rybacko-rolnych miejscowości za Odrą. Cotygodniowe targi, relatywnie znaczna podaż towarów i usług, połączenia kolejowe i autobusowe ze Szczecinem, spora siła nabywcza kilkutysięcznej (6 tys. mieszkańców w 1939) miejscowości – wszystko to generowało potrzebę utrzymywania lokalnej łączności promowej.

Powolne polskie osadnictwo po II wojnie światowej w żaden sposób nie mogło odtworzyć wcześniejszych relacji ekonomicznych. Koncepcja wznowienia przeprawy była co jakiś czas podnoszona, ale bardziej jako ciekawostka historyczna niż realne zamierzenie.

Kiedy zaczęto budować Zakłady sytuacja się nie zmieniła. Kombinatowi przeprawa, szczególnie promowa, do niczego nie była potrzebna. Były połączenia wodne, kolejowe i drogowe, po co miano tworzyć mało  wydajną przeprawę w kierunku Goleniowa?

Taki stan rzeczy utrzymał się do dziś. Co jakiś czas, szczególnie w okresie kampanii wyborczych, nawiedzeni kandydaci bredzą, że odtworzą dawną „przeprawę” do Świętej, choć nie wyjaśniają po co? Zyskują poklask kilkudziesięciu „entuzjastów” na forach internetowych („Ach, jak to byłoby świetnie, gdyby można było skrócić drogę do Świnoujścia”) i nic więcej. Wizja jest jednak ponętna, działa na wyobraźnię, zatem powstają różne kosztowne projekty oraz tzw. listy intencyjne. Podpisywane przez włodarzy okolicznych gmin, na zasadzie: „niby czemu nie?”, albo: „inaczej nie wypada”.

W ciągu 30+ lat samorządnej Polski powstało kilka projektów restauracji przeprawy. Ciekawe, że już od dawna nie mówi się o rozwiązaniu najprostszym, czyli o „przeprawie promowej” (np. w oparciu o niebawem niepotrzebne promy w Świnoujściu), ale przedstawia się wizualizacje komputerowe wiszącego mostu na ogromnych pylonach lub długaśnego tunelu o gigantycznych kosztach wykonania i jeszcze większych utrzymania na co dzień.

Analizy ekonomiczne sensowność takiej inwestycji wykluczają. Nie chodzi o samo wykonanie, chodzi o niemożność zabezpieczenia rentowności inwestycji mającej znaczenie niemal wyłącznie turystyczne.

Budowa tunelu to jedno, utrzymanie drugie. O ile sama budowa jest możliwa, zakładając, że premier wie, co obiecuje i pieniądze na inwestycję zostaną przydzielone, to już rentowność przeprawy tworzy poważny znak zapytania. Potrzebny byłby codzienny strumień pojazdów, a nie bardzo wiadomo w oparciu o co miałby być wygenerowany? Nikt nie będzie objeżdżał Szczecina tylko po to, by sobie pojechać tunelem z Polic w kierunku Goleniowa. Zachodnia obwodnica to co innego, przyda się bardzo wielu. Ale połączenie Police – Goleniów? Ilu kierowców z Polic interesuje ten kierunek, powiedzmy w skali miesiąca? Kilkunastu? Kilkudziesięciu? Do tego dochodzi garstka sezonowych turystów z Polski i Niemiec.

Również Zakłady Chemiczne, tym bardziej gdyby wybudowano obwodnicę, nie będą zainteresowane  kierowaniem ciężkich pojazdów w okolice Goleniowa, po to tylko, aby objeżdżać Szczecin „z drugiej”, bo wschodniej strony. Wystarczy przyjrzeć się mapie, by to spostrzeżenie zrozumieć. A skoro „Policom” tunel nie będzie potrzebny, to nie dołożą się do budowy ani do jego późniejszego utrzymania.

Da liegt der Hund begraben – tu leży pies pogrzebany – jak mawiają nasi zachodni sąsiedzi. Powiązanie budowy obwodnicy z budową tunelu w jeden pakiet inwestycyjny oba przedsięwzięcia przesuwa „ad calendas graecas”, czyli na „święty – nigdy”. Bo zamierzenie jest trudne, kosztowne, nierentowne i tak na dobrą sprawę – niekonieczne.

Czy premier Morawiecki, lansując „wspaniałe połączenie” objazdu Szczecina z Goleniowem, o tych szczegółach nie wiedział? Prawdopodobnie tak było, do czego zresztą miał prawo. Nie jest „stąd”, ale z Wrocławia, nie musi znać szczegółowych uwarunkowań Szczecina i okolic. Przedstawiając koncepcję oparł się najprawdopodobniej na rozpoznaniu współpracowników. Ci zaś, skądkolwiek są, planując coś na Pomorzu, powinni wnikliwiej analizować szczegóły. Niestety nie przeanalizowali.

Jak wspomnieliśmy wcześniej, historia starań o zachodnią obwodnicę Szczecina niebawem będzie liczyć trzy dekady. Postronnemu obserwatorowi bardzo trudno zrozumieć dlaczego przez ponad ćwierć wieku, przy pozornie zgodnym chórze samorządowców i przedstawicieli kolejnych rządów, nie zdołano wybudować kilkudziesięciu kilometrów niezwykle potrzebnej trasy?

Odpowiedź jest względnie prosta, choć zwłaszcza młodszym Czytelnikom może się wydać zaskakująca. Otóż od tychże 30 lat każdy skuteczny objazd Szczecina budzi wewnętrzny opór silnego lobby biznesowego. Właścicieli rozmaitych „interesów”, tych dużych i tych małych, ulokowanych wzdłuż znanych tras przejazdowo-dojazdowych, wiodących od granic aglomeracji do centrum i dalej, na lewobrzeże lub prawobrzeże. Z chwilą uruchomienia tranzytu omijającego miasto rozmaite „biznesy” stracą część klienteli. Szczególnie te na zachodzie: stacje benzynowe, targowiska, liczne przydrożne punkty handlowe i usługowe przestaną mieć klientów przejeżdżających mimochodem. Klienci wybierający się na zakupy oczywiście pozostaną, lecz ci, dla których Szczecin nie był celem podróży – wygodnie go ominą. I pozostawią z boku całą, mozolnie, przez lata, budowaną infrastrukturę.

Jak wielkie są to obawy wystarczy przypomnieć walkę o przejście graniczne Dobieszczyn – Hintersee. Kiedy Polska przystąpiła do strefy Schengen (rok 2007) „stawano na uszach”, aby nie dopuścić do ruchu samochodowego omijającego „trasy biznesowe” (Lubieszyn, Kołbaskowo) i wymyślając przedziwne tego faktu uzasadnienia. Koronnym miała być troska o życie seksualne ptaszków nad Świdwiem (Tak! To nie żart!), rzekomo zagrożone strumieniem samochodów poruszających się jakieś 5 km dalej. Takie bzdurne powody wymyślał ówczesny wojewódzki konserwator przyrody, skwapliwie „brał je pod uwagę” sekundujący mu wojewoda i trzeba było dojść do granicy konfliktu dyplomatycznego (Niemcy polskiej „logiki” nie mogli zrozumieć), aby po długich bojach przejazd ten otworzono.

Szybko się okazało, że obawy były płonne, trasę Dobieszczyn – Hintersee w okresie przed pandemią przemierzało kilkanaście, w porywach i w sezonie najwyżej kilkadziesiąt pojazdów dziennie, ale „użerka” trwała długo, bo cały rok z okładem. Dość łatwo wskazać czyje interesy wydawały się być zagrożone, a zatem kto lobbował i wzniecał niepokoje, ale to inny temat.

Jak nie wiadomo o co chodzi – na pewno chodzi o pieniądze. Można zasadnie przypuszczać, że podobne lub zgoła te same motywacje leżą u podstaw kilkudziesięcioletniej obstrukcji w „temacie obwodnicy”. Projekty i badania wszelakich „uwarunkowań” trwają od ponad dekady, pochłonęły ogromne sumy, przeciągano je ile się dało, dziś podobno są już ukończone. Lecz w chwili kiedy pozostała jedynie kwestia dotacji i można byłoby wreszcie rozpocząć spójną realizację tak długo oczekiwanego przedsięwzięcia – przybył z Warszawy pan premier. Przybył i niejako ostatecznie zatwierdził budowę „najdłuższego w Polsce tunelu”. Łącząc ją z obwodnicą w nierozerwalną całość. Nastąpiło przesunięcie akcentów. Wbrew rzeczywistym potrzebom najważniejszy zrobił się „tunel”.

Na mapie to nawet atrakcyjnie wygląda, ale oznacza ogromne (!) powiększenie kosztów, konieczność dalszych prac projektowych i odsunięcie realizacji inwestycji na czas nieokreślony. Gdyby zostało jasno powiedziane, że mamy do czynienia z dwoma niezależnymi, aczkolwiek powiązanymi przedsięwzięciami: obwodnicą i tunelem, więc zaczynamy (natychmiast!) od budowy obwodnicy, a ewentualny tunel przewidujemy w jakiejś dalszej przyszłości – obietnica byłaby do zaakceptowania i pewnie wzbudziłaby podziw. Połączenie obu zamierzeń w całość czyni inwestycję mało realną, zwłaszcza jeśli prace się zaczną nie od budowy obejścia drogowego, lecz od tworzenia kolejnego studium, tym razem w związku z planem wiercenia tunelu. Możemy być wówczas pewni, że w przewidywalnej przyszłości tak upragniona obwodnica niestety nie powstanie.

Co wtedy?

Ano zawsze można powtórzyć za znaną lokalną polityk – Małgorzatą Jacyną-Witt – słowa, którymi skwitowała niespełnioną bajeczkę o budowie szczecińskiego promu. „Srał to kot…” Ot, co!

PS Przetarg na wykonanie obwodnicy, obiecany do końca czerwca, do dnia 02.07.2021 nie został ogłoszony…

Koniec pana Wojciecha!

Kwietniowe doniesienia agencyjne zakończyła informacja Rady Nadzorczej „Polic” o odwołaniu całego zarządu spółki (dobiegła kresu VIII kadencja) i powołaniu nowego, w odmiennym składzie. Stanowiska utracili: Wojciech Wardacki, Tomasz Panas, Mariusz Kądziołka i Anna Tarocińska. Nowym prezesem został Mariusz Grab, wiceprezesem MIchał Siewierski, a członkiem zarządu – przedstawicielem załogi – znów Anna Tarocińska, niedawno ponownie wybrana licznymi głosami koleżanek i kolegów.
Rada Nadzorcza (przynajmniej nic o tym nie wiadomo) nie zajęła stanowiska w sprawie zawieszenia Anny Tarocińskiej w pełnieniu funkcji członka zarządu poprzedniej kadencji, z przyczyn publicznie nieujawnionych. Nie ustosunkowała się również do różnych zarzutów stawianych pozostałym członkom zarządu, ani do długotrwałego sporu W. Wardackiego (et consortes) ze związkami w materii wynagrodzeń. Zastosowano starą technikę rozcięcia mieczem węzła gordyjskiego i już.
„Pancerny” dotąd prezes, znany z „gnojenia” przeciwników politycznych i zawodowych, a generalnie wszystkich ośmielających się go krytykować, ma rozwiać się w niepamięci. Choć skutki wyrządzonych krzywd nadal będą trwały. Zresztą: wytoczone mu procesy – również.
A jak będzie dalej?
Nie wiemy. Z osób w Policach naprawdę znanych w nowym zarządzie znalazła się tylko Anna Tarocińska. Przedstawiciel załogi, wybrana niemal jednogłośnie, w przeszłości umiejętnie pełniąca swe obowiązki. W tej chwili jej dodatkową zaletą jest fakt, że „po przeczołganiu” przez pana Wardackiego (bez złudzeń: za decyzją Rady Nadzorczej o zawieszeniu pani Anny stał pan Wardacki) straciła ostatki naiwności politycznej, co może tylko wyjść na dobre społeczności zakładowej.

Jaki będzie nowy prezes? Jak wynika z biogramu, sukcesów w przestrzeni zarządzania ma wiele, w tym kilkuletni związek z Grupą Azoty. Problemem jego poprzednika (W. Wardackiego) nie były jednak sprawy związane z techniczną stroną zarządzania, lecz brak empatii, poszanowania ludzi i narcystyczne udowadnianie: „Pan nie wie, kto ja jestem i co ja mogę”. CBA, prokurator, zatrzymania, rewizje, konfiskata laptopów i telefonów, bardzo wysokie kaucje, licznie wytaczane procesy „o zniesławienia”, sugestie pomawiające i propagowanie podejrzeń prokuratorskich jako ostatecznych wyroków w sprawie – są to zdarzenia dobrze znane.
Generalnie: styl funkcjonowania pana Wardackiego nie przypominał sugerowanego mu często patrona w osobie Joachima Brudzińskiego, ale raczej metody Zbigniewa Ziobro. Na wszelki wypadek: zgnoić, upodlić, zastraszyć, zatrzymać, aresztować. Podejrzenie o „pokrewieństwo ideowe” jest tym bardziej zasadne, że we wszystkich spółkach Skarbu Państwa trwa ostatnio poszukiwanie zwolenników pana Zbigniewa, a po „dorwaniu” – odzieranie z beneficjów i jak się da to: „kop na trawkę”.

W każdym razie pierwsze efekty zmiany już są. Pełną informację o decyzjach Rady Nadzorczej podała witryna „Polic” na portalu Grupy Azoty. Bez zaszywania jej treści gdzieś w czeluściach serwisu lub zgoła pomijania. Zainteresowanym proponujemy lekturę lub skorzystanie z *.pdf-a zamieszczonego niżej.

mpdf-komunikat_new

Zmiana w radzie nadzorczej „Polic”

Jak donosi portal wnp.pl (Wirtualny Nowy Przemysł) – 9 kwietnia 2021 r. został odwołany dotychczasowy przewodniczący rady nadzorczej „Polic”, Mirosław Kozłowski. Zastąpił go Krzysztof Kozłowski, wiceprezes banku Pekao S.A.
Czy jest to zwiastun dalszych zmian, w tym w zarządzie kombinatu? Tego jeszcze w tej chwili nie wiadomo.

I My też! I My też! – problem Łarpi i inne sprawy

Marcowa sesja Rady Miejskiej w Policach zaczęła się od sporu. W zasadzie natury proceduralnej (co było do przyjęcia), ale niebawem odezwały się  podrażnione ambicje.

O co poszło? O próbę wprowadzenia do porządku obrad projektu uchwały Rady Miejskiej zawierającej żarliwą obronę wartości rzeki Łarpi i równie gorące wezwanie do wszystkich instytucji odpowiedzialnych oraz mających moc sprawczą do podjęcia takich działań, które odwrócą skutki niedawnej katastrofy ekologicznej. Przypomnijmy, że chodzi o zamulenie Łarpi urobkiem powstałym podczas prac hydrotechnicznych ponieważ doszło do przerwania wału ochronnego. Prace rekonstrukcyjne zostały podjęte, ale społeczność Polic i różne jej przedstawicielstwa zaniepokoiło ich przerwanie oraz brak informacji, czy naprawa szkód będzie kontynuowana.

Czy taka uchwała radnych, opracowana przez klub Koalicji Obywatelskiej, była konieczna? Mówiąc szczerze – nie, reprezentowanie gminy można było spokojnie pozostawić Burmistrzowi Polic, który już wcześniej podjął stosowne działania. Proponowana uchwała nie rodziła zresztą żadnych skutków prawnych, czy finansowych, miała wyrazić jedynie stanowisko Rady. Jak argumentowali wnioskodawcy – aby dać wyraz zainteresowaniu radnych, jako przedstawicieli społeczności, wspomnianym tematem. Czyli konkretnie chodziło o „zaznaczenie obecności”. „I My też, my też”, jak to napisaliśmy w tytule.

Sęk w tym, że projekt uchwały postanowiono wprowadzić do porządku obrad  trybie „deus ex machina”, nagle i na samej sesji, bez wcześniejszych debat, omówień, prac w komisjach i konsultacji.

Z taką procedurą nie chciała zgodzić się opozycja. Najpierw usiłowała udowodnić „nielegalność” uchwały, a gdy się to nie udało (opinia prawna) – zaczęła gwałtownie walczyć o odstąpienie od procedowania. Wyjątkową aktywnością i nagromadzeniem mało sensownych argumentów popisywał się szczególnie radny Kamil Olszewski z PiS. Proponował zapraszanie przedstawicieli stron (sprawca szkody, „Wody Polskie”, gmina, stowarzyszenia społeczne, reprezentacja marszałka i wojewody), wysłuchiwanie opinii i – mówiąc krótko – maksymalne przeciąganie prostej przecież sprawy jaką miało być wyrażenie stanowiska Rady. Rzecz jednak polegała na tym, że jeśli takie stanowisko miałoby zostać uchwalone – trzeba je było uchwalić właśnie na tej sesji. Dalsze prace naprawcze, jak wynika z opublikowanego (właśnie w dniu sesji) komunikatu Hyundai Engineering Co. – wykonawcy polickiej inwestycji i sprawcy katastrofy – mają być podjęte po przeprowadzeniu dodatkowych, a niezbędnych rozwiązań technologicznych (rurociąg technologiczny) i około połowy kwietnia br. powinny zostać ukończone. Propozycja radnego Olszewskiego była zatem bezsensowna, po zakończeniu prac nie ma już o czym rozmawiać.

O co więc, tak naprawdę chodziło opozycji? PiS prawdopodobnie o oddalenie jakiejkolwiek krytyki pod adresem inwestorów. Choć nikt, włącznie z nimi, nie ma wątpliwości kto spowodował problemy. Dziwi natomiast podekscytowanie  klubu „Program dla Polic” (Krystian Kowalewski & consortes), do niedawna apelującego o ratowanie Łarpi, m.in. na łamach najnowszego biuletynu. Niedobrze się dzieje kiedy podrażnione ambicje („nikt nas nie uprzedził o projekcie”) prowadzą do odrzucania , fakt: może nieco naiwnych, ale pożytecznych działań.

Ostatecznie zwyciężyła „matematyka wyborcza”. Procedowanie projektu zostało wpisane do porządku obrad, a głosowanie nad nim przesądziło o przyjęciu uchwały. Ale…

Ale głosowanie nad przyjętym już projektem przyniosło pewną niespodziankę. „Za” było 11 radnych, przeciw 6 – połączone siły PiS i Projektu Police, „wstrzymała się” Grażyna Pawłowska  (Projekt Police), natomiast, chyba po raz pierwszy w tej kadencji, trzech radnych, w tym dwóch z „Gryfa” nie głosowało. Co, przy zdalnej sesji oznacza, że się świadomie czasowo wylogowali, bo tylko tak można uzyskać status nieobecnego na głosowaniu. Wspomniani nieobecni są zawodowo powiązani z zakładami i inwestycją o nazwie „Polimery”, więc woleli „nie ryzykować”. Cóż, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.

Po opisanych perturbacjach sesja potoczyła się wg pierwotnego planu. Z przyjętych uchwał o szerszym znaczeniu społecznym należy m.in. wskazać:

  • * uchwalenie zasad „wynajmowania lokali oraz pomieszczeń tymczasowych wchodzących w skład mieszkaniowego zasobu gminy Police” (projekt przeniesiony z poprzedniej sesji, poprawiony);
  • * decyzję o zwolnieniu restauratorów z obowiązkowych opłat z tytułu wyszynku alkoholu.

Na koniec: sprawy techniczne. Poprawiła się jakość dźwięku, ciekawsze są ujęcia, m.in. ze względu na łączenie kilku planów na jednym ekranie. Rwie się natomiast niekiedy łączność internetowa radnych z salą sesyjną, acz nie wiadomo, czy jest to problem indywidualnych łączy uczestników, czy też niedoskonałość w ustawieniach programu.

Sukces Pani Anny

Jak już wszyscy zapewne wiedzą pani Anna Tarocińska została wybrana przedstawicielem załogi w zarządzie „Polic” kolejnej kadencji. Otrzymała 91% ważnie oddanych głosów. Jej konkurentki – Ewa Chmielewska i Anna Sobocińska, odpowiednio: 2% i 7%. Frekwencja wyniosła 54,32% uprawnionych, zatem wybory są ważne i pani Anna powinna być powołana w skład nowego zarządu z mocy prawa. Czy tak się stanie? Tego jeszcze nie wiemy, gdyż Rada Nadzorcza zawiesiła ją poprzednio bez podania przyczyn.
A jaki będzie skład nowego zarządu (chodzi o osoby nominowane przez RN) – też jeszcze nie wiadomo.
Wiadomo na razie jedno: termin ogłoszenia wyników finansowych „Polic” został przesunięty z 31 marca na 15 kwietnia 2021 r.

Protokół wyborów do pobrania (kliknij) – pdf: Anna_Tar

Czas wyborów

Kończy się kadencja zarządu Zakładów, w obecnym tygodniu nadchodzi czas wyborów. Te ostatnie dotyczą jedynie przedstawiciele załogi, pozostałe stanowiska są obsadzane za sprawą nominacji. Do roli przedstawiciela załogi pretendują trzy panie: Ewa Chmielewska, Agata Sobocińska i Anna Tarocińska. Pani Tarocińskiej przedstawiać nie trzeba, jeżeli dopisze frekwencja (warunek 50%) ma pewnie wygraną „w kieszeni”. A pozostałe Kandydatki?

Pani Sobocińska jest raczej „ozdobnikiem” w stawce, za to prawdziwe kuriozum stanowi start pani Chmielewskiej. Dawna bibliotekarka z polickiej szkoły podstawowej, radna, a nawet krótkotrwała przewodnicząca Rady Powiatu, przez jakiś czas szefowa Porozumienia Jarosława Gowina w powiecie polickim,  dziś ponoć ekspertka ds. współpracy Zakładów z ZUT i innymi uczelniami widzi się jako specjalistka od życia chemicznej załogi. Podobno „chcieć to móc”, a „śmiałym szczęście sprzyja”. Jesteśmy niezmiernie ciekawi jaki osiągnie wynik.

Ocalić rzekę! Gdzie zniknęli politycy PiS?

Zaczęło się od niedbalstwa połączonego z lekceważeniem problemu, skończyło przerwaniem grobli i katastrofą ekologiczną. Łarpi zaczęła grozić zamiana w bagnisty ściek. Dzięki ogromnym staraniom wielu osób i instytucji sprawca nieszczęścia podjął prace naprawcze, ale… Ale przerwał działania po 10 dniach (miały trwać trzy tygodnie), w dodatku prace wykonał niedbale, jak to się mówi: „po łebkach”. Szczęśliwie do tego czasu zaczął już funkcjonować Społeczny komitet ratowania Łarpi. W wyniku intensywnych protestów główny szkodnik, czyli Hyundai Engineering, obiecał powrót pogłębiarki i dokończenie prac. Czy tak się stanie – jeszcze nie wiadomo. Sytuację dokładnie zrelacjonował 19 III Wiesław Gaweł, opisując pokojową manifestację (19 marca) na rondzie przy ul. Jasienickiej, a dziś (21 marca) kolejne uwagi wniósł wpis INFO Szczecin na stronie Komitetu. Więcej: w dalszej części notatki. Foto wyżej – Gracjan Broda (za pozwoleniem).

Protest 19 marca

W piątek, 19 III, o godzinie 14 czternastej, na rondzie przy ul. Jasienickiej rozpoczął się pokojowy protest w obronie polickiej rzeki. Jego sens wyjaśnił Wiesław Gaweł w tekście przytoczonym niżej (tekst i foto – W. Gaweł, przytaczamy za zezwoleniem Autora).

„DLACZEGO ZROBILIŚMY TEN PROTEST ? Otóż 09 marca 2021 r. pojechaliśmy na kolejne spotkanie z przedstawicielami Inwestora i Wykonawcy na pole refulacyjne przy Łarpii, na teren budowy Portu Morskiego w Policach. Już na początku zabolało, że z naszego grona wykluczono ważne osoby z grupy naukowców. Mimo to pozwoliliśmy wypowiedzieć się Przedstawicielom Inwestora i Wykonawcy o przeprowadzonych pracach na polu refulacyjnym budowanego Portu, w tym o umocnieniu grobli, O zmianie jej przebiegu w miejscu jej osunięcia do Łarpi, itd. Nasi rozmówcy wyjaśnili, że pracująca na Łarpi pogłębiarka wykonała już roboty na długości ok. 1000 m, czyli oczyszczono odcinek 650 metrowy, a ponadto dodatkowo pogłębiono Łarpię na odcinku 400 m. Ku naszemu zdziwieniu powiedziano nam, że tym samym pogłębiarka pracując tylko 10 dni zakończyła pracę na Łarpi, mimo, że miała pracować wg Harmonogramu CZYŚCIĆ ŁARPIĘ przez 3 tygodnie. Niepocieszeni tym stanowiskiem postanowiliśmy przyjrzeć się z bliska wykonanej robocie. Jakież było nasze zaskoczenie, kiedy otrzymaliśmy zdjęcia wykonane z wody i powietrza przez naszych wodniaków, a które wyraźnie pokazały, że – maszyna po prostu „przejechała się” na odcinku wspomnianych 1000 m usuwając tylko niewielką ilość wrzuconego refulatu. Rzeka, która przed awarią miała 40 metrów szerokości, ma obecnie zaledwie 20 metrów, a do tego powstała tylko wąska wstążka mająca głębokość 1,1 czy 1,2 m. Nie mogąc pogodzić się z takim kiepskim wykonaniem robót spotkaliśmy się w gronie przedstawicieli wszystkich stowarzyszeń i klubów korzystających z dobrodziejstw tej rzeki i podjęliśmy decyzję o pokojowym proteście wobec Inwestora jakim jest Grupa Azoty Z.Ch. Police SA i wykonawcy prac w ramach projektu „Polimery Police”, czyli koreańska spółka Hyundai Engineering Company. Toteż 19 marca odbyła się pikieta zorganizowana przez Społeczny Komitet Obrony Łarpi. W pokojowy sposób, z zachowaniem obostrzeń pandemicznych, domagaliśmy się od Grupy Azoty Police oraz Hyundai Engineering usunięcia szkód powstałych na rzece w wyniku prowadzonej inwestycji Polimery Police. W piątek w kilkudziesięcioosobowym gronie byli na pikiecie tylko przedstawiciele polickich organizacji wodniackich, ale za nimi stoi spora grupa wsparcia – tj. blisko czterystu użytkowników rzeki. Protestujących osobiście wsparł poseł na Sejm RP Arkadiusz Marchewka, który interweniował już wcześniej w tej sprawie w Urzędzie Morskim w Szczecinie i innych instytucjach. Na dzień dzisiejszy wiemy, że 18 marca pogłębiarka wróciła na Łarpię jednak nadal nie pracuje, bo nie ma ułożonej instalacji do usuwania zalegającego w rzece refulatu. Czekamy więc na rozwój sytuacji.”

A teraz o polityce. Pod relacją Wiesława Gawła niejaka Marta Kowalska zamieściła krytyczny wpis, (cytujemy):

Marta Kowalska: Jesteście niepoważni, jak „strajk” (niektórych) kobiet. A komitet „społeczny” z udziałem hipokrytów z platformy obywatelskiej to już jawna kpina.”

Pani, wyraźnie fanatycznej zwolenniczce PiS, nie odpowiadał udział w proteście posła PO Arkadiusza Marchewki oraz szefa polickiej organizacji PO, a zarazem radnego powiatu – Janusza Szwyda. Prawdopodobnie dlatego, że żaden zachodniopomorski parlamentarzysta Prawa i Sprawiedliwości losem Łarpi się nie zainteresował, a cóż dopiero powiedzieć o szczecińsko-polickich aktywistach w rodzaju Pawła Mirowskiego oraz licznych działaczy lokalnych, jakże łatwo szukających „dziury w całym” i bezustannie krytykujących samorządowe władze, bo są „z innego rozdania”. Ani prominenci powiatowej organizacji, ani radni PiS szczebla miejskiego i powiatowego nosa nie wychylają z ukrycia, tak jakby los Łarpi niewiele ich obchodził. Tymczasem katastrofa ekologiczna nie ma barw politycznych, jest tragedią dla całej społeczności zarówno Polic, jak gminy i wszyscy powinni się przyczynić do ratowania ważnej dla miasta rzeki. Zdarzyło się nieszczęście (owszem, z racji niedopatrzenia, ale cóż z tego?), trzeba przystąpić do ratowania tego traktu wodnego. Obecność polityków (szczególnie parlamentarzystów) jest w tym kontekście bezcenna, ponieważ ich możliwości wykraczają poza zasięg oddziaływania „zwykłego” obywatela. I nie ma najmniejszego znaczenia, że inwestycja zwana potocznie „polimerami” realizowana jest w czasie, gdy kombinatem chemicznym kieruje pisowski zarząd. Nikt, komu Łarpia jest droga, nie szuka winnych, zresztą znanych. Popełniono błąd, błąd trzeba naprawić. Mówiąc krótko: „wszystkie ręce na pokład”. Kiedy wybucha gdzieś pożar tylko ludzie o osobliwej postawie moralnej zastanawiają się, jakie są poglądy polityczne właścicieli płonącego budynku? Każdy normalny człowiek stara się pomóc w ugaszeniu pożogi. Mentalność warunkującą ratunek od tego z jaką grupą polityczną związani są potencjalni pogorzelcy to przysłowiowe dno i bąbelki. Liczymy, że w sprawie Łarpi, również w przypadku polityków PiS, nadejdzie opamiętanie.